piątek, 15 listopada 2013

Lewocza ... jak w machinie czasu

Bedąc w drodze powrotnej z jednej z moich podróży, tak 'celowałam', by odwiedzić Lewoczę. Niegdyś, zaczytywałam się książką 'Dziewczyny z Krynoliny" Hanny Muszyńskiej -Hoffmannowej i jej  bohaterowie często i z sentymentem wspominali przedwojenne lata , spędzone w tym mieście.Więcej ciepłych słów padło na temat urody  Levočy, niż Wiednia, postanowiłam więc udać się niejako w podróż sentymentalną za moich bohaterów a że przejeżdżałam niedaleko, od strony Koszyc, okazja sama wpadła w ... drogę.

Choć była to dopiero pierwsza dekada maja, upał stał się nieznośny i marzyłam o chłodnym napoju wypitym w jakiejś kawiarence, które , jak zawsze w takich zabytkowych miasteczkach, położone są w okolicach rynku. Nie do końca udało mi się plan zrealizować , gdyż nagle rozpętała się burza i wszystkie stoliki , misternie nakryte wzorzystymi obrusami, zniknęły w szybkim tempie z letnich ogródków restauracji. Na szczęście, majowe burze nie trwają długo, akurat tyle, że zdążyłam zjeść dużą porcję lodów i bez przeszkód mogłam ruszyć , aby obejrzeć to wychwalane miasto....i jak sądzicie???




Słusznie ! Gdyby Lewocza zawiodła moje nadzieje, nie znalazłaby się w moim blogowym wpisie. Tak klimatycznego, głęboko zakorzenionego w historii a jednocześnie sennego ( co bardzo lubię) miasta , chyba jeszcze nie widziałam. W zasadzie cała starsza część, zwłaszcza , którą podziwiałam idąc wzdłuż murów miejskich, to jeden wielki lanszaft, ale w tym dobrym znaczeniu słowa. Cudne jest to, że miasto nie jest 'wypacykowane' pod turystów, jest naturalne, nieco zaniedbane , z lekką nutką powolnego,  południowego rozleniwienia.



Nie będę się rozpisywać na temat zabytków, których w Lewoczy jest naprawdę cała masa, wspomnę tylko o murach miejskich, które karnie obeszłam, podziwiając zamiejskie widoki.



Na mapce, umieszczonej przy Bramie Koszyckiej , przez którą weszłam do miasta, wyraźnie widać stary układ urbanistyczny i długie niegdyś na 2 km mury obronne.To wzdłuż nich rozpoczęłam swój spacer po Lewoczy, pozostawiając rynek z jego dostojnymi i eleganckimi zabytkami , na koniec. Mijałam kolejne dwie bramy, fragmenty  XIV-XVIII wiecznych ścian z małymi okienkami, z części restaurowanej podziwiałam panoramę, jaka roztacza się na okolice Lewoczy....Wszędzie w oddali widać zamglone góry a na pobliskim, oddalonym o 2 km od centrum miasta, wzniesieniu , sanktuarium maryjne Mariánska hora , która dla Słowaków jest tym, czym Jasna Góra dla Polaków . Właśnie tam, w VII 1995 Jan Paweł II odprawił msze dla słowackich katolików , którzy podobno, przybyli na miejsce  w liczbie 650 tysięcy wiernych. Piękny jest widok na sanktuarium z oddali, z perspektywy wąskich uliczek, które, jak gdyby na przekór powiedzeniu o tym , gdzie powinny prowadzić wszystkie drogi, kierują się  właśnie na Mariánską hore.

Wyobraźcie sobie , długi na 2 km , kamienny mur, z trzema bramami :  Koszycką, Polską i Menhardską , z sześcioma basztami, z wbudowanymi weń budynkami .... a za murem, jakby w podgrodziu, kwitnące właśnie drzewa owocowe, szczególnie jabłonie. Patrząc na te widoki, nie dało się zaprzeczyć ,że   "Świat nie jest taki zły, niech no tylko zakwitną jabłonie..."

Namawiam was do odwiedzenia tego miejsca, które nie leży wcale tak daleko od Polski ... Może także w maju? Długi weekend  , spędzony na słowackim Spiszu, nie będzie stracony.









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz